Żeby było jasne: przez pre-eliminacje przeszła cała polska ekipa, czyli Casca Dura, Pato i Furao (Cotonete reprezentował UK, więc się nie liczy
, no i on się nie dostał).
Polska grupa kibiców dała czadu jeszcze bardziej, niż rok temu. Było nas słychać i widać, lepiej niż np. Francuzów (którzy notabene dali ciała jeśli idzie o ilość przyjezdnych... podobnie Hiszpania).
Co tu dużo gadać, było godnie i chyba każdy z ekipy, który w tym roku był na Jogos po raz pierwszy potwierdzi Wam, że warto oszczędzić kasę i jeździć na tę imprezę co roku. Po prostu najlepsze warsztaty w Europie, o! Kozackie treningi, mega atmosfera, ciekawy asortyment produktów capoeira do zakupienia, no i przeżycia - jak zawsze - BEZCENNE!
Ciekawostki przyrodnicze:
- Charm zrobił coś sobie z nogą i chodził o kulach.
- Nie było berimbau do kupienia (poza słownie trzema, z których jedyne dobre podebrał mi jakiś frajer) - sorry, Spawaczu!
- Professor Lee nadal na topie (i w topie)
- Przerywników międzyjogosowych w postaci Maculele i Samba de Roda, a nawet Santa Maria w tak ognistej postaci jeszcze nie było.
- Goma i inni "wymiatacze" nadal źle śpiewają pierwszą linijkę "Quem sabe responder"
- Nugget nadal jest gruby.
- Golfiarz potrafi jechać prawie 240 km/h, gdyby tylko starczyło miejsca!!!
- Salzburg to przepiękne miasto, w porównaniu do którego Bruksela to gówno. ALPY ZA OKNEM OR STFU!
- Oszczędzało się na wodzie. Salzburska kranówa, a także woda z oznakowanej fontanny napełniała nam cyklicznie butelki, bo oba źródła były zdatne do picia! Coś pięknego!